wtorek, 26 lipca 2011

Dostałem dziś bardzo smutny list....

Dosłownie przed chwilą dostałem e-maila. Napisał jeden z moich subskrybentów. Muszę przyznać, że list ogromnie mnie poruszył, ale też - tak naprawdę - nie dowiedziałem się o niczym nowym. Bo to nie nowość, że w Polsce żyje się tak, jak się żyje...

Poniżej zamieszczam treść tego listu. Myślę, że jego autor mi wybaczy - zwłaszcza, że nie ma szans, żeby ktokolwiek go zidentyfikował. A Was proszę, byście napisali w komentarzach, co można takiemu człowiekowi odpowiedzieć. Ja już to co prawda zrobiłem, ciekaw jednak jestem Waszego punktu widzenia na ten konkretny, choć nie odosobniony, przypadek.

Oto treść listu:

Witaj,
powiem na wstepie tak...
jestem zdecydowany zacząć biznes w Wellness, ale...

...myslicie, ze kazdy ma ot tak do wywalenia juz dzisiaj od 500 do 2000 zł, a myśleliście w jakich realiach żyje Polska? Ja mam 4 dzieci, żona nie może znaleźć żadnej pracy, ze wzgledu na dzieci właśnie, opika ma nas w d...e. Zresztą, kazdy mówi, -"a po co robiłeś tyle dzieci?... ja odpowiadam wtedy... -" a po co robił ciebie, człowieku?".

Wellbiznesem jestem zainteresowany już 2 lata, ale ciągle coś wypada. Czwórka dzieci w szkole, to ciągłe wydatki, kasa tylko idzie na bieżąco, żadnych szans na oszczędnosci.

Ale wszyscy maja to w d..e, bo to moje dzieci i mój problem. Dlatego, teraz to wasz problem.
Nie zawracajcie mi głowy, chcę byc bogaty, moja energia może zasilic reaktor atomowy, ale co moge zrobic kiedy nie mam na ten wasz cholerny wkład? mam urodzić? nie ma szans!

Dlatego dajcie mi spokój, bede dalej prowadził swoje zwykłe szare życie i żył od 1go do 20go, bo nawet moja rodzina nie rozumie tego biznesu i tej szansy.

Dlatego dajcie mi spokój.



________________________________________

wtorek, 12 lipca 2011

Przejażdżka kombajnem, czyli... pisz tak, żeby chwyciło

Właśnie rozesłałem ludziom z jednej z moich list adresowych kolejnego e-maila. Oczywiście, żadne to wydarzenie, jednak pomyślałem sobie, że zrobię to, czego normalnie się nie robi i opublikuję jego treść. Dlaczego?
Wielu ludzi, którzy są (lub kreują się na) znawcami tematu, udziela wskazówek, jak pisać, żeby chwyciło. W Internecie zaczyna się roić od różnego rodzaju kursów, dzięki którym (za darmo lub odpłatnie) można opanować sztukę copywritingu (jakby nie można było użyć polskiego określenia). Myślę, że tak naprawdę, przede wszystkim potencjalnemu autorowi marketingowych e-maili potrzebne jest lekkie pióro i... co najmniej podstawowa znajomość gramatyki i ortografii. No tak, ale tym niech się zajmują znawcy. A ja publikuję poniżej to, co stworzyłem dosłownie przed chwilą. I proszę o opinie. Mam nadzieje, że będziecie wyrozumiali :)


Tytuł: Marek, masz ochotę na przejażdżkę kombajnem? Masz załatwione (szczegóły w środku)

Witaj!

W drugą sobotę lipca w Łodzi odbyło się kolejne szkolenie liderów
Kyani. Gdyby to jednak było zwyczajne szkolenie, to bym Ci nim głowy
nie zawracał, bo przecież (jeszcze) nie jesteś partnerem tej Firmy.
Ponieważ jednak być może zastanawiasz się, czy nie rozpocząć z nami
współpracy, dlatego piszę w tej sprawie do Ciebie.

W Łodzi był obecny jedne z największych marketerów internetowych na
świecie: Mark Davenport. Wyobraź sobie, że ten facet potrafi w kilka
dni zbudować sobie listę z 40 tysiącami kontaktów! Otóż Mark dla
Kyani kończy właśnie budowę kombajnu, z którym dosłownie zawojujemy
internet. Ta machina będzie nam szukać klientów w 40 krajach Europy i
świata. I wcale nie trzeba znać języków obcych, żeby móc ją
obsługiwać i korzystać z jej pracy.

Ten swoisty kombajn do koszenia kasy będzie testowany już niebawem,
więc niebawem będzie i do naszej dyspozycji. Niestety, nie skorzysta z
niego pierwszy lepszy dystrybutor. Żeby móc nim pojeździć, trzeba
będzie mieć swego rodzaju prawo jazdy. A dostaje się je awansując na
stopień Jade. Już widzę, że się krzywisz :) Ale nie ma nic za darmo.
No i bez przesady: Jade jest w zasięgu każdego.

Marek, awans, jak to awans, sam nie przyjdzie. Nie ma co owijać w
bawełnę. Jest jednak dobra informacja: zespół Wellbiznes pokaże Ci
jak awansować na pozycję Jade jeszcze przed końcem lata (zarabiając przy
tym co najmniej kilka tysięcy złotych). A potem kombajn Marka będzie
już do Twojej dyspozycji. Ja nie mogę się doczekać chwili, kiedy
będę mógł go odpalić.

Dobra, koniec gadania. Chcesz ten kombajn, czy nie? Aha, nie
powiedziałem najważniejszego. Mark obiecał, że tym kombajnem będzie
można skosić przez rok jakiś MILION dolców! Tak, wiem, brzmi jak
bajka. Ale nie musisz w nią wierzyć. Zresztą najlepiej przekonaj się
osobiście. Żebyś potem nie żałował/a: a mogłem/am w tym być od
początku!
Zapisy przyjmujemy tutaj: http://www.wellbiznes.pl/rejestracja/

To do miłego!

Janusz Panek


-------------------------

sobota, 9 lipca 2011

Wiara góry przenosi?

Właśnie sobie uzmysłowiłem, że wielu ludzi, szukając i w końcu i znajdując przepis na sukces, jakby zapomina o tym, że tak, czy tak – choćby znaleziona receptura była najdoskonalsza z doskonałych – nie obejdzie się bez pracy. Bez pracy i bez ciągłej edukacji.
Powie ktoś: chłopie, przecież ty teraz na nowo proch wymyślasz; o tym zapisano już tony książek i każde dziecko wie, że bez pracy nie ma kołaczy.
No właśnie, każdy niby wie, ale wielu zdaje się z tej wiedzy nie korzystać. Sam często łapię się na tym, że za mało pracuję...
Po co w ogóle podjąłem ten temat. Nie, nie chcę nikogo pouczać. To, co teraz piszę, traktuję bardziej jako element samokształcenia czy samodoskonalenia. Albowiem: zapisane równa się zapamiętane.
Piszę więc te słowa po to, żeby zapamiętać raz na zawsze, że muszę pracować i wciąż się uczyć. A właściwie nie. Nie muszę. Chcę. Chcę pracować i wciąż się uczyć. Chcę, bo rozumiem, że tylko wtedy moja wiara w sukces będzie szczera i nieudawana. A tylko taka wiara góry przenosi.


______________

poniedziałek, 4 lipca 2011

Czyż nie o to chodzi?

...by iść ciągle w stronę słońca i być sobą? No właśnie! Warto, goniąc czasem nie wiadomo za czym, pomyśleć o tym, co tak naprawdę liczy się najbardziej...

środa, 29 czerwca 2011

Kupą, mości panowie (i panie)!

O tym, że w grupie lepiej i skuteczniej się pracuje, wie każdy. No właśnie - tylko co znaczy: wie? Bo wiedzieć, a postępować zgodnie z posiadaną wiedzą, to dwie różne rzeczy.
Nie mam wcale zamiaru rozpisywać się na ten temat i być kolejnym, który udowadnia coś, co wcześniej setki, albo i tysiące razy zostało udowodnione. Ot, po prostu chciałem tylko przypomnieć tę oczywistą prawdę i to przede wszystkim sobie.
A tym, którzy nie mieli jeszcze okazji doświadczyć, jakie korzyści przynosi kooperacja - najlepiej w mądrze dobranym towarzystwie - proponuję, by nie czekali dłużej i nie męczyli się sami. Nie warto.


...

sobota, 18 czerwca 2011

Mój mały sukces

Zanim przejdę do meritum, należą się przeprosiny - tym, którzy w ostatnich tygodniach zaglądali na mojego bloga częściej ode mnie... Tak się jednak złożyło, że przez jakiś czas miałem utrudniony dostęp do Internetu (przebywam poza Polską), co przełożyło się na moją krytycznie niską blogerską aktywność. Obiecuję poprawę.

A teraz do rzeczy. Jeden z moich wpisów (zgadnijcie który) konkurował o miano najlepszego artykuły opublikowanego na portalu Ranking MLM. Pierwszego miejsce nie zająłem (tekst zresztą powstał pod wpływem emocji, a nie pod kątem konkursu), ale znalazłem się na czwartym miejscu jeśli chodzi o liczbę głosów oddanych przez internautów. Jak na ogólnopolski konkurs to chyba całkiem nieźle.
Wszystkim więc, którzy głosowali na mój artykuł - wielkie dzięki.

wtorek, 29 marca 2011

Kogo (nie) stać na wellnes?

Jest takie słowo, które w dwóch kontekstach - jako swego rodzaju jakość życia (uwarunkowana m.in. dostarczaniem organizmowi takich substancji, które z jednej strony zapewnią mu sprawniejsze funkcjonowanie, a z drugiej opóźnią proces starzenia się) oraz jako sposób na biznes - jest coraz częściej odmieniane przez wszystkie przypadki. To słowo to "wellness", które w tłumaczeniu z języka angielskiego oznacza "dobre samopoczucie".

Nie tak dawno postanowiłem przewertować Internet, by zobaczyć, co pisze się o wellnes. Powiem szczerze, że byłem zaskoczony - bo na polskich stronach bardzo niewiele jest publikacji na ten temat.

Z jednej strony to dziwne, bo słowo "wellnes" rzeczywiście coraz częściej jest odmieniane przez wszystkie przypadki i to co najmniej w dwóch kontekstach. Pierwszy - to podstawowa treść tego pojęcia, a więc dobre samopoczucie, ale też, a może przede wszystkim - sposób na życie. Drugi kontekst - to wellnes jako sposób na sukces w biznesie.

Nie trzeba być ekspertem, żeby stwierdzić, że znalezienie wspólnego mianownika dla sposobu na życie i dla sposobu na sukces w biznesie - jest możliwe. Już od co najmniej kilku lat udowadniają to różne firmy, oferujące swoje produkty wspomagające ludzki organizm w uzyskiwaniu i utrzymywaniu "stanu wellnes".

Tyle ile firm, tyle produktów. Tyle też przepisów na udany biznes. I tu znów łatwo znaleźć wspólny mianownik - jest nim MLM. A zatem, jeśli ktoś myśli o biznesie w branży wellnes, musi liczyć się z tym, że przyjdzie mu funkcjonować w strukturze marketingu wielopoziomowego.

Trzeba zauważyć, że o ile osiaganie "stanu wellnes" jest wielce kuszącą propozycją - wszak jak najbardziej popartą naukowymi opracowaniami - o tyle "robienie biznesu" w tej branży dla wielu jest (w ich przekonaniu) górą nie do zdobycia. O ile kuszą ich prognozy przyszłych zysków, o tyle jak zimny prysznic działają ceny pakietów startowych i koszty obligatoryjnych miesięcznych zamówień, bez realizacji których nie ma mowy o dochodach własnych. Żeby jednak być sprawiedliwym, należy podkreślić, że to akurat jest bolączką znacznej większości mlm-owych biznesów.

Cóż zatem robić? Wchodzić w biznes wellnes czy nie? Powie ktoś: żeby pić piwo, nie trzeba kupować browaru. Owszem, ale w tym przypadku relacje ceny całej "fabryki" do ceny "towaru" są zupełnie inne niż w przypadku piwa.

Tak naprawdę nikt, kto nie dojrzał do tego, że w dzisiejszych czasach trzeba stać się "konsumentem wellnes", ten nigdy nie osiągnie sukcesu w wellbiznesie. I choć nie jest to łatwe, trzeba dojść do przekonania, że nie może mnie być nie stać na wellnes. Jeśli chcę zachować dobrą kondycję, zdrowie i świetne samopoczucie - to nie mam wyjścia: musi mnie być stać na produkty wellnes.

A skoro "muszę" korzystać z dobrodziejstw produktów wellnes, to dlaczego nie połączyć tego z budowaniem własnego biznesu? Przecież bycie bogatym i zdrowym nie jest zastrzeżone dla nikogo.


..............................................

czwartek, 24 marca 2011

Koniec Kabaretu "Jacek Dudzic", czyli... karawana jedzie dalej


Tydzień nie zaczął się dla mnie optymistycznie. "Moja" firma NexEurope wystawiła mnie do wiatru. Gdyby tylko mnie, byłoby pół biedy - osobiście nie poniosłem bowiem wielkich strat finansowych. NexEurope wystrzelił jednak w kosmos co najmniej kilkutysięczną rzeszę swoich europejskich dystrybutorów - nie realizując zamówień, nie wypłacając pieniędzy, blokując europejską stronę internetową. Nie wiem, jak inni, ale ja nie usłyszałem nawet słowa "przepraszam"... Nie o tym jednak chcę pisać.


Chyba na drugi dzień po wycofaniu się NexEurope z naszego rynku otrzymałem e-maila od jednego ze współpracowników firmy MLM, działającej na rynku telekomunikacyjnym.
Ponieważ pocztę od niego otrzymuję dość często, gdyż już jakiś czas temu zapisałem się na jego listę kontaktów, ów e-mail jakoś szczególnie nie zwrócił mojej uwagi, choć w temacie wpisane było tylko jedno słowo: "Koniec". W życiu bym jednak nie przypuszczał, że człowiek działający w innym MLM-ie będzie się zajmował informowaniem swoich subskrybentów o tym, co się dzieje z obca mu firmą, na dodatek nawet nie konkurencyjną dla niego.
Kiedy w końcu otworzyłem list od pana M., oniemiałem. Na początku zdanie: Koniec kabaretu "Jacek Dudzic". Pod nim zdjęcie J. Dudzica z jego profilu na Facebooku, a pod zdjęciem kolejne zdanie: Komik, Jacek Dudzic "Ja sam wybrałem firmę MLM - NexEurope". Pod tym: zdjęcie... Jasia Fasoli i link do strony Network Magazynu (z informacją o wycofaniu się NE z Europy). Dalej treść e-maila, jednego z kilku, jakie wysyłane są do osób zainteresowanych współpracą z zespołem "Wellbiznes", którego Jacek Dudzic jest założycielem.
W sumie może nawet można by się z tego pośmiać. Ludzi różne rzeczy śmieszą, więc pewnie nie jednego i e-mail od pana M. mógł rozbawić. Tylko czy aby ten śmiech jest na miejscu?

Po co o tym wszystkim piszę? Z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze cała sytuacja z NexEurope to tak naprawdę wiele ludzkich problemów, czasem może nawet i dramatów. Powie ktoś: no ale trzeba się liczyć z tym, że firma może upaść. Owszem, trzeba. Nie zmienia to jednak faktu, że ludzie zostali postawieni pod ścianą i jedyne, co mogą, to walić w nią głową... Tylko co to pomoże?
Nie wiem, co pan M. ma do Jacka Dudzica i nawet jeśli, to nie obchodzi mnie to. Uważam jednak, że ten pseudo żart był jednak nie na miejscu. I pal licho, co czuje Jacek Dudzic, bo sądzę, że jest na tyle obyty i odporny, że błoto rzucone w jego kierunku nie upaprze go. Sęk w tym, że w "kabarecie" Dudzica, czyli w zespole "Wellbiznes" pracuje wiele uczciwych osób, którym do głowy by nie przyszło zacieranie rąk z radości, gdyby firma pana M. zachowała się tak, jak NexEurope. Bo zwyczajnie ludziom kulturalnym takie zachowanie nie przystoi. Jest prostackie i głupie. I tyle.
Inna rzecz. Nie tak dawno pan M. rozsyłał instrukcję o tym, czego to nie wolno współpracownikom jego firmy. Nie czytałem tego jakoś szczególnie dokładnie, ale na pewno nie było w tym e-mailu stwierdzenia, że nie wolno (bo ludziom kulturalnym po prostu nie wypada) kopać leżącego, ani obrzucać innych błotem. No właśnie - więc czego ja się właściwie czepiam?

NexEurope w Europie to już historia. Owszem, pozostaje wiele niezałatwionych spraw. Globalnie jednak temat tej firmy został zamknięty - bo chyba nikt nie wierzy w to, że kiedyś tam NE wróci na nasz rynek. I tu dochodzimy do rzeczy najważniejszej. Można by o określić ją i tak: psy szczekają, karawana jedzie dalej. Oraz: w MLM-ie bardziej liczysz się ty niż firma, z którą współpracujesz.
Rzeczywiście, pojedynczy ludzie z teamu Jacka Dudzica ponieśli klęskę. Ale czy to koniec "Kabaretu Jacek Dudzic". Okazuje się, że wcale nie. Bo choć trudno jeszcze w tej chwili stwierdzić, ile osób da sobie spokój z MLM-em, to wiadomo, że znaczna większość ma zamiar działać dalej. Tak samo jak dotąd, a może z jeszcze większym zapałem.

O co więc chodziło panu M.? Wygląda na to, że co najwyżej mógł próbować zaklinać rzeczywistość. No cóż, nie pozostaje mi zatem nic innego, jak życzyć mu powodzenia.



............................................

wtorek, 15 marca 2011

To szczęśliwy dzień

Umieć się cieszyć każdą chwilą, z drobiazgów, nawet z najmniejszych rzeczy. Ileż razy już to słyszeliśmy?

Niedawno dotarło do mnie po raz kolejny, z nową siłą, dlaczego to jest tak bardzo ważne.

Na nowo uświadomiłem sobie, że tak naprawdę to od tego, czy jestem szczęśliwy, zależy mój sukces. Jeśli nie będę miał w sobie poczucia szczęścia, nie będę potrafił otworzyć się praktycznie na nic.

Poczucie szczęścia sprawia, że - z jednej strony - czujemy się odprężeni, z drugiej - otwieramy się do środka. Znikają sztaby z drzwi prowadzących do naszego wnętrza. A tylko wtedy jesteśmy w stanie skutecznie przyciągać do naszego życia wszystko, co chcemy.

To takie proste, że czasami wydaje się zupełnie niezrozumiałe. Dobrze, że przychodzą chwile olśnienia i refleksji. No właśnie - znajdujmy czas na refleksję. Nie na rozpamiętywanie, ale na refleksję. Ona naprawdę jest pożyteczna.

I cieszmy się. Bądźmy szczęśliwi. Zacznijmy naszą przemianę, zmianę, czy odmianę od poczucia szczęścia. Powodów wokół jest wiele. Skupiajmy się na nich, a nie na tym, co nam je przesłania. Wtedy nam się uda. I będzie dobrze.

Nie wierzysz? To zacznij być szczęśliwy i się przekonaj.

niedziela, 6 marca 2011

SEKRET - ,,lektura" obowiązkowa



Jeśli obejrzałaś/łeś i napełniło Cię to entuzjazmem /a powinno :)/ - kliknij w ikonkę ,,lubię to" (obok)

środa, 23 lutego 2011

Perły przed wieprze?

Od jakiegoś czasu zastanawiam się, w ilu biznesach można działać. A dokładniej: czy człowiek powinien się skupić wyłącznie na jednej dziedzinie, czy też może działać równolegle na dwu, trzech czy kilku płaszczyznach i na wszystkich osiągać dobre wyniki? Jak dotąd, ogólnie skłaniam się ku twierdzeniu, że możliwe jest działanie na kilku płaszczyznach, byle odpowiednio wybranych. Każdy jednak ma prawo do swojego zdania w tej kwestii.

Jakiś już czas temu (minęły już może ze dwa lata) wpisałem się na pewną listę adresową. Jej właściciel przysyła do mnie regularnie maile, w których proponuje mi dołączenie do swojego biznesu. Nie będę pisał, jaki to biznes, bo to nie ma w tej chwili znaczenia. W sumie nie ma też większego znaczenia, dlaczego dotąd nie uległem namowom i nie działam w tymże MLM-ie, który skądinąd odnosi sukces. Znaczenie ma to, jak ów człowiek zareagował na maila ode mnie. Pozwólcie jednak, że zacznę od początku.

Czytając niedawno kolejną wiadomość od Bogusława (myślę, że imię mogę ujawnić), pomyślałem sobie, że przedstawię mu biznes, w którym obecnie działam. Wydawało mi się, że ma to sens. Wszak Bogusław działa w MLM-ie od co najmniej kilku lat, prawdopodobnie nieźle mu idzie, a zatem musi mieć grupę sprawdzonych i skutecznych współpracowników. Jeśli zatem spodoba mu się mój biznes (zupełnie inna dzidzina niż jego) to może połknie haczyk i... Wiecie co miałem na myśli.
Napisałem do niego tak:

"Witam!
Otrzymuję regularnie e-miale od Pana, w których zachęca mnie Pan do podjęcia współpracy z XYZ.
W moim przypadku jest to trochę trudna sprawa, bo od jakiegoś czasu funkcjonuję za granicą i nie bardzo miałbym się jak za tę pracę zabrać - mogę działać jedynie online. Sprawę jednak oczywiście uważam za otwartą :)
Ze swojej strony chciałbym jednak zainteresować Pana projektem, w którym zdecydowałem się uczestniczyć.
Ponieważ siedzi Pan w MLM (...) i ponieważ uważam, że jest Pan człowiekiem otwartym i niezwykle przedsiębiorczym, zapraszam do obejrzenia krótkiego wideo, z którego wszystkiego się Pan dowie:
http://www.ABC
Pozdrawiam serdecznie!"

Na drugi lub trzeci dzień przyszła odpowiedź. Bogusław zapytał mnie, czy w swoim mailu proponuję mu współpracę, czy tylko chcę, żeby ocenił prezentację, którą chciałem, żeby obejrzał. Kiedy odpisałem mu, że to była propozycja współpracy, napisał tak:
"Jak Pan wie, to ja współpracuje już z firmą MLM. Gdzie tu logika?
1. Dlaczego JA, miałbym współpracować z "Panem i ABC" a nie Pan ze mną i XYZ?
2. Dlaczego pańska branża, a nie moja?
3. Proszę przedstawić mi swoją analizę..."

Powiem szczerze, że zgłupiałem. Facet uznał, że proponowanie mu współpracy jest nielogiczne - bo on już współpracuje z firmą MLM. Z drugiej strony zadeklarował pewną otwartość - wszak mam mu przedstawić swoją "analizę".

Tak czy owak - gdyby wziąć pod uwagę jego staż w biznesie, to można by przyjąć, że człowiek może mieć już coś sensownego do powiedzenia. Z drugiej strony - gdyby moja oferta była dobra, to jako doświadczony MLM-owiec powinien ją odpowiednio rozpoznać i dostrzec w niej szansę dla siebie.

Teraz mam dylemat. Bo nie wiem, czy nie powinno się współpracować z więcej niż jedną firmą, czy też firma, która mu rekomendowałem jest po prostu średnia?
Jest jeszcze inna możliwość. Być może facet po prostu ma klapki na oczach i wcale nie chodzi o jakieś tam zasady, ale o to, że ma już co robić i to mu wystarcza. A jeśli tak jest, to doszło do przysłowiowego (a dokładniej ewangelicznego) rzucenia pereł przed wieprze (bez obrazy, to tylko przenośnia).

Jaka jest zatem rzeczywistość? Tak naprawdę mój dylemat, o którym wspomniałem przed chwilą, może dotyczyć jedynie tego: jedna czy więcej firm? Nie ma bowiem takiej możliwości, że doświadczony MLM-owiec nie jest w stanie dostrzec szansy, jaką rysuje przed nim moja firma. Bo moja firma nie jest średnia. Tego jestem pewny, jak dawno niczego tak pewny nie byłem. A zatem jeśli Bogusław nie wyciąga ręki po perły, które właśnie legły u jego stóp, to jedynie dlatego, że ma już swoje. Tylko dlaczego nie pisze tego jednoznacznie wprost?



czwartek, 3 lutego 2011

Co przekona Kowalskiego do MLM-u?

Wiele osób usiłujących robić karierę w MLM, kiedy przyjdzie im rozmawiać z potencjalnym kandydatem do biznesu, najczęściej przyjmuje jedną z dwóch postaw. Albo są przesadnie podekscytowani i gotowi wręcz na siłę udowadniać swoje racje, albo też jawią się jako niedowiarkowie, którzy mimo wszystko silą się na optymizm i mają nadzieję, że może im się powiedzie. 


W pierwszym przypadku nadmierny entuzjazm ma wywołać na rozmówcy takie oto przekonanie: skoro on/ona jest tak podekscytowany/a, to to musi działać; przecież by nie udawał/a! to musi być rzeczywiście świetny interes!
A co jeśli się okaże, że nie tak bardzo świetny? Najczęściej osoby, które dojdą kiedyś do takiego przekonania, winić będą za to siebie - jednak nie za to, że za mało pracowały, czy źle pracowały, ale za to, że nie potrafiły wykrzesać z siebie takiego entuzjazmu, jak ich sponsor. Z chęci usprawiedliwienia siebie dojdą do przekonania: nie umiem być tak przekonujący, nie nadaję się do tego!

W drugim przypadku mamy do czynienia ze swego rodzaju asekuranctwem. Sponsor stawia siebie i swój biznes w takim świetle, że za ewentualne niepowodzenie nikt go nie będzie mógł winić - wszak on przecież głową za to wszystko nie ręczył.

Pytanie zatem: jaką przyjąć postawę rozmawiając z kandydatem do naszego biznesu? Jakich używać argumentów. No bo skoro ja sam nie jestem jeszcze ani liderem, ani dyrektorem, ani tym bardziej jakimś tam diamentem - to jak mam przekonać kogoś innego, że to wszystko działa jak należy?

Dość często można spotkać się w Internecie z propozycją współpracy w takim czy innym biznesie. I to, że jesteśmy przekonywani, iż mamy do czynienia z najlepszym biznesem na świecie - to uznać można za akceptowalny standard. A co z tymi, którzy składają na propozycję nie do odrzucenia? Najczęściej kreują się na doświadczonych MLM-owców, którzy mają system, a swoją wiedzę zdobywali od największych w branży. Osobiście nie spotkałem się jednak z konkretem w stylu: zarobiłem tyle i tyle, ty też możesz. Za to proponowano mi: jak przystąpisz do mojego biznesu, dostaniesz całą moją wiedzę za darmo i odniesiesz sukces. A jak nie przystąpisz, to owszem, możesz poznać mój system i wiedzę, ale... już nie za darmo. W końcu porady specjalisty muszą kosztować!

Powiem szczerze, że chwilami mam wrażenie, że niektórzy robią ludziom wodę z mózgu. Mam mieszane uczucia, kiedy widzę jak oferta bezinteresownej pomocy przekształca się w ofertę sprzedaży - i to autorskiego produktu. No właśnie - tylko czy zawsze do końca autorskiego? Bo jak traktować propozycję w stylu: kup mojego ebooka, kiedy nie trzeba być jasnowidzem, żeby połapać się, że ów ebook, to tak naprawdę nic odkrywczego, a jedynie wiedza pozyskana z różnych źródeł, napisana własnymi słowami? Pół biedy, jeśli poprawnie po polsku...

Jak więc przekonywać?
MLM to gra zespołowa. Jeśli nie trafi się na mądrego sponsora, ciężko będzie odnieść sukces. Bo tak naprawdę w początkowym okresie naszego funkcjonowania w MLM to właśnie nasz sponsor ma do odegrania w budowanej przez nasz strukturze ogromną rolę. On jest takim naszym pokazowym gwarantem tego, że to wszystko działa. I w tym kontekście trzeba zauważyć, że decydując się na MLM, nie warto działać po omacku i liczyć na to, że jakoś to będzie. 
Dalej musimy zdawać sobie sprawę i z tego, że  nie ma co liczyć na boom współpracowników, jeśli - nawet jeżeli zyski w efekcie mogą być krociowe w niedługim czasie - na początek trzeba wyłożyć kilkaset złotych. Niewielu na to stać, niewielu ma odwagę zaryzykować nieraz i pół swojej obecnej wypłaty.

Summa summarum wygląda na to, że przeciętnego zjadacza chleba (a takich jest przecież najwięcej) interesuje biznes, w którym nie trzeba wiele inwestować, a oferowany do sprzedaży produkt nie jest drogi. I zdaje się, że do takiego biznesu, działającego jako MLM, najłatwiej jest przekonywać.
Na szczęście takich właśnie buznesów u nas nie brakuje!

piątek, 28 stycznia 2011

Co z tą listą?

Szóste przykazanie MW mówi: podrzyj swoją listę! Ale właściwie dlaczego?
Przykazania MW adresowane są do osób, które mają zamiar lub dopiero co rozpoczęły swoją przygodę z MLM. Najczęściej są to ludzie, których znajomość zagadnień związanych z funkcjonowaniem tej branży sprowadza się do skojarzeń z jakimiś mniej lub bardziej konkretnymi informacjami o firmie A i którzy są przekonani, że proponując im biznes MLM skazujemy ich na "chodzenie po domach".
W tym kontekście, jeśli poprosimy ich o zrobienie listy, będą na nią wpisywać swoich krewnych, przyjaciół i znajomych - i to wcale nie "jak leci". Będą bowiem przy tym zastanawiać się, czy - ich zdaniem - ta osoba "się nadaje". Przy czym pojęcie "nadaje się" będzie bardzo szerokie. I tak na przykład "nie będzie się nadawać" ten, wobec którego istnieje podejrzenie, że mógłby czasem właściciela listy, na której się znalazł, po prostu wyśmiać. Itp, itd. W takim przypadku tak zbudowana lista rzeczywiście nadaje się do kosza.
Istnieją też zwolennicy "ręcznego" budowania listy poprzez wpisywanie na nią dosłownie wszystkich, których się zna, nawet jeśli z kimś nie mamy żadnych kontaktów od wielu lat. Słyszałem wypowiedź jednego MLM-owca, który przekonywał, że przecież to żaden problem zadzwonić do kolegi ze szkoły, choć nie widzieliśmy się z nim 15 lat. No właśnie dlatego trzeba się z nim spotkać, żeby się dowiedzieć, jak mu się żyje itp. Wtedy też będzie okazja powiedzieć mu, czym my się zajmujemy i mimochodem namówić go do współpracy! No cóż, każda metoda dobra, która prowadzi do celu, ale nie jestem przekonany, że odkopywanie znajomych i udawanie, że się za nimi stęskniliśmy jest dobre.
Summa summarum wychodzi na to, że wykorzystanie Internetu do budowania swojej listy to rozwiązanie optymalne - chociaż dyskutowałbym z tym, czy dla każdego MLM-u tak samo. Tak czy owak warto podjąć trud tworzenia takiej listy. Trzeba jednak mieć świadomość, że nie jest to takie łatwe.
I nie wciskajmy ludziom kitu, że na naszą listę zapisywało się dziennie kilkadziesiąt osób.

środa, 26 stycznia 2011

Jajko czy kura?

Właśnie zacząłem się zastanawiać nad kwestią, co powinno się najpierw zrobić... Ale zacznijmy od początku.

Śledząc porady, jakich niektórzy udzielają w temacie "sukces w MLM", spotkałem się z twierdzeniem, że - pomijam temat budowania listy, bo to sprawa na oddzielny wątek - najpierw trzeba stworzyć sobie tzw. squeeze page, skierować na nią ruch (to też temat na oddzielny wątek) i ludzie zaczną się nam na naszą listę wpisywać.
No ale na listę wpisują się nam po to, żeby coś od nas dostać - co im na owej stronie przechwytującej obiecamy. W tym momencie dochodzimy do kolejnego wyzwania - do tych ludzi, którzy nam już się na liście znajdą, trzeba pisać e-maile. No właśnie. Pomijając kwestię o czym będzie się pisać, trzeba skupić się na tym, jak to zrobić, żeby się - jeśli nie skompromitować - to przynajmniej nie wyłożyć na starcie.
I tu wielu doradców sugeruje (na ogół tonem nie znoszącym sprzeciwu), że po prostu trzeba się nauczyć pisać - a dokładniej: poznać zasady copywritingu. Mógłbym w tym miejscu rozwinąć wątek, że wielu - chcąc nam pomóc, oczywiście - oferuje kurs copywritingu (płatny, a jakże); jeśli nie swój, to "kolegi" lub "mentora"; nie w tym jednak rzecz, by na tej kwestii się teraz skupiać. Dla mnie inna jest o wiele ważniejsza. Otóż, zastanawiam się, a właściwie już jestem przekonany, że od copywritingu trzeba zacząć! Dlaczego?
Sztuki przekonującego pisania uczymy się po to, by nasze e-maile miały jak największą skuteczność. Ale przecież chodzi najpierw o to, by nasza lista była jak najdłuższa! I nawet jeśli uda nam się sprowadzić wielki ruch na squeeze page, a tam odwiedzający ją nie znajdą przyciągającego tekstu - odejdą nie rejestrując się! I do kogo będziemy pisać maile?

Panowie eksperci! Co zatem? Kura czy jajko?

PS. Fajnie m.in. o sposobie pisania e-maili pisze znany wam prewnie Joe Vitale. Kto nie zna, polecam.

Więcej o książce znajdziesz tutaj

wtorek, 25 stycznia 2011

Przeniosłem się

Kochani! Myślę, że to miejsce jest przyjemniejsze od poprzedniego. Mam nadzieję, że zmiana adresu nie okaże się przeszkodą w odwiedzaniu mnie. Teraz możecie komentować to, co piszę - od razu pod tekstem itp. itd. 

Życzę otwartości umysłu i liczę na liczne komentarze i uwagi!

Transakcje wiązane

23 stycznia 2011


Nic nie jest za darmo. Jeśli ktoś uwierzy w czyjąś deklarację: Nauczę Cię wszystkiego za darmo! - któregoś dnia się zdziwi.

Załóżmy, że szukam źródła zarobku. Owszem, mam pracę, ale starcza mi jeśli nie od pierwszego do pierwszego, to co najwyżej na w miarę normalne funkcjonowanie, ale nie na zainwestowanie kilkuset złotych w jakiś biznes.
Postanawiam zatem zmienić swoje życie. Wiem już jak zrobić stronę tzw. przechwytującą, opanowałem autorespondera, pisać jakoś też potrafię (pisanie - temat na oddzielny wątek) - a zatem do dzieła! Umieszczam stronę w Internecie i... czekam.
Coś słyszałem, że trzeba na nią teraz ruch sprowadzić. Szukam więc sposobu, jak to zrobić. Wracam do tekstów, jakie dostałem od moich mlm-owych mentorów i... już wiem. Nie mam kasy - stoję w miejscu! Przynajmniej na razie.

Owszem, mogę sprowadzać ruch na moją stronę bez płatnej reklamy, ale to czasochłonny proces. Zaistnienie na forach tematycznych to nie w kij dmuchać! Potrzeba na to czasu no i trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia.
A moi mentorzy radzą: musisz wzbudzać zainteresowanie, stać się ekspertem, mądrze i ciekawie się wypowiadać, a wtedy ludzie zaczną lgnąć do Ciebie!
Stać się ekspertem - łatwo powiedzieć! Ale spokojnie, mój mentor nie zostawi mnie przecież samemu sobie! Zaproponuje  co najmniej dwie rzeczy.
Pierwsza to zakup szkolenia, w formie różnej, z którego dowiem się, jak działać, żeby być skutecznym. Żeby jednak nie było, że mi coś wciska na siłę - dostanę kojejną propozycję. Otóż mogę przystąpić do jego mlm-owego biznesu. Wtedy on za darmo podzieli się ze mną swoją wiedzą i znacznie szybciej osiagnę sukces.
Tu są także dwie możliwości - dołączenie do jego zespołu może mnie kosztować kilkaset złotych (aktywacja), ale może i nic nie kosztować, bo są mlm-y, gdzie można się "wkręcić" bez wstępnej inwestycji.

Tak czy owak nic nie jest za darmo i od razu. Myślę, że uczciwiej byłoby zaczynać współpracę z ludźmi od takiej właśnie informacji.

A Ty, jak uważasz?

To idźmy dalej....

10 stycznia 2011


- Chłopie, po co ci to? - pytam co rusz sam siebie. Sprowadzisz na siebie złość co najmniej kilkunastu osób, które kreują się na guru MLM w Polsce. Owszem, niektórzy z nich osiągnęli mniejszy lub większy sukces w tej branży, każdy jednak w równym stopniu chce nauczać. Po co? No jak to po co – po to, żeby pomóc Ci w osiągnięciu sukces w MLM. A że przy okazji „udziubią” przy tym parę złotych – to już zupełnie inna sprawa.
Śledząc to, co niesie internetowy przekaz na temat MLM, stwierdziłem, że większość treści jest poprawna, trzyma się to wszystko kupy, jest logiczne. Tyle tylko, że nie ma tak dobrze, że ktoś da Ci zarobić zupełnie bezinteresownie! Najczęściej jest więc tak, że człowiek spragniony wiedzy i recepty sukcesu w MLM trafia na któregoś z „bezinteresownie nauczających” i zaczyna pobierać u niego nauki. Z początku wszystko jest ładnie pięknie, aż do momentu, kiedy przychodzi czas na konkrety.
Przykład pierwszy z brzegu. Sprawa budowania listy. Owszem bezpłatnie dowiesz się, jak ją zrobić, że autoresponder, że squeeze page – nawet dostaniesz adresy stron, z których pobierzesz potrzebne programy. I co z tego? Skoro nie masz pojęcia o budowie stron internetowych, a już o języku html w ogóle? Powiem szczerze, że znalazłem chyba tylko jednego człowieka, który szablon strony squeeze page udostępnił za darmo i dodał do tego „instrukcję obsługi”, łącznie ze wskazówkami jak skonfigurować autorespondera i jak wstawić formularz na tę stronę.
Cóż więcej chcieć? Dostałeś squeeze page i autorespondera za free. Teraz tylko zwabić ludzi na stronę, pisać maile i tworzyć listę! Oczywiście, zarąbiście długą listę! Jakie to proste! No właśnie. Do tego momentu może i proste – o ile człowiek ma choć trochę pojęcia o komputerze, programowaniu i dużo, dużo zacięcia. Bo powiedzmy, że wymyśliłeś jakiś temat, zrobiłeś stronę, opublikowałeś ją Internecie, choć dotąd nie miałeś o tym zielonego pojęcia, no i... czekasz. Czekasz, nadal wertujesz, szukasz wiedzy, jak sprowadzić ruch na swoją stronę... Znów się gdzieś rejestrujesz, znów otrzymujesz kolejne cenne wskazówki. I co? Stoisz w miejscu! Mądrzejszy, ale nic szybszy.