czwartek, 3 lutego 2011

Co przekona Kowalskiego do MLM-u?

Wiele osób usiłujących robić karierę w MLM, kiedy przyjdzie im rozmawiać z potencjalnym kandydatem do biznesu, najczęściej przyjmuje jedną z dwóch postaw. Albo są przesadnie podekscytowani i gotowi wręcz na siłę udowadniać swoje racje, albo też jawią się jako niedowiarkowie, którzy mimo wszystko silą się na optymizm i mają nadzieję, że może im się powiedzie. 


W pierwszym przypadku nadmierny entuzjazm ma wywołać na rozmówcy takie oto przekonanie: skoro on/ona jest tak podekscytowany/a, to to musi działać; przecież by nie udawał/a! to musi być rzeczywiście świetny interes!
A co jeśli się okaże, że nie tak bardzo świetny? Najczęściej osoby, które dojdą kiedyś do takiego przekonania, winić będą za to siebie - jednak nie za to, że za mało pracowały, czy źle pracowały, ale za to, że nie potrafiły wykrzesać z siebie takiego entuzjazmu, jak ich sponsor. Z chęci usprawiedliwienia siebie dojdą do przekonania: nie umiem być tak przekonujący, nie nadaję się do tego!

W drugim przypadku mamy do czynienia ze swego rodzaju asekuranctwem. Sponsor stawia siebie i swój biznes w takim świetle, że za ewentualne niepowodzenie nikt go nie będzie mógł winić - wszak on przecież głową za to wszystko nie ręczył.

Pytanie zatem: jaką przyjąć postawę rozmawiając z kandydatem do naszego biznesu? Jakich używać argumentów. No bo skoro ja sam nie jestem jeszcze ani liderem, ani dyrektorem, ani tym bardziej jakimś tam diamentem - to jak mam przekonać kogoś innego, że to wszystko działa jak należy?

Dość często można spotkać się w Internecie z propozycją współpracy w takim czy innym biznesie. I to, że jesteśmy przekonywani, iż mamy do czynienia z najlepszym biznesem na świecie - to uznać można za akceptowalny standard. A co z tymi, którzy składają na propozycję nie do odrzucenia? Najczęściej kreują się na doświadczonych MLM-owców, którzy mają system, a swoją wiedzę zdobywali od największych w branży. Osobiście nie spotkałem się jednak z konkretem w stylu: zarobiłem tyle i tyle, ty też możesz. Za to proponowano mi: jak przystąpisz do mojego biznesu, dostaniesz całą moją wiedzę za darmo i odniesiesz sukces. A jak nie przystąpisz, to owszem, możesz poznać mój system i wiedzę, ale... już nie za darmo. W końcu porady specjalisty muszą kosztować!

Powiem szczerze, że chwilami mam wrażenie, że niektórzy robią ludziom wodę z mózgu. Mam mieszane uczucia, kiedy widzę jak oferta bezinteresownej pomocy przekształca się w ofertę sprzedaży - i to autorskiego produktu. No właśnie - tylko czy zawsze do końca autorskiego? Bo jak traktować propozycję w stylu: kup mojego ebooka, kiedy nie trzeba być jasnowidzem, żeby połapać się, że ów ebook, to tak naprawdę nic odkrywczego, a jedynie wiedza pozyskana z różnych źródeł, napisana własnymi słowami? Pół biedy, jeśli poprawnie po polsku...

Jak więc przekonywać?
MLM to gra zespołowa. Jeśli nie trafi się na mądrego sponsora, ciężko będzie odnieść sukces. Bo tak naprawdę w początkowym okresie naszego funkcjonowania w MLM to właśnie nasz sponsor ma do odegrania w budowanej przez nasz strukturze ogromną rolę. On jest takim naszym pokazowym gwarantem tego, że to wszystko działa. I w tym kontekście trzeba zauważyć, że decydując się na MLM, nie warto działać po omacku i liczyć na to, że jakoś to będzie. 
Dalej musimy zdawać sobie sprawę i z tego, że  nie ma co liczyć na boom współpracowników, jeśli - nawet jeżeli zyski w efekcie mogą być krociowe w niedługim czasie - na początek trzeba wyłożyć kilkaset złotych. Niewielu na to stać, niewielu ma odwagę zaryzykować nieraz i pół swojej obecnej wypłaty.

Summa summarum wygląda na to, że przeciętnego zjadacza chleba (a takich jest przecież najwięcej) interesuje biznes, w którym nie trzeba wiele inwestować, a oferowany do sprzedaży produkt nie jest drogi. I zdaje się, że do takiego biznesu, działającego jako MLM, najłatwiej jest przekonywać.
Na szczęście takich właśnie buznesów u nas nie brakuje!